Jeden semestr na studiach miałam zajęcia z Profesorem z Japonii. Przyjechał do nas na zaproszenie i prowadził w sumie 3 przedmioty. Chodziłam na jeden. Wesoło ogółem było, bo towarzystwo mieszane – erazmusowe. Ogółem ciekawie. Pan Profesor zabrał nas nawet raz na sushi. Spora część osób jadła je pierwszy raz i jakoś im nie szło. Inna rzecz, że w Domu Sushi, to sushi wcale za dobre nie jest… - sprawdzałam dwa razy (Luby, M. i Profesor mają podobne zdanie)!
Oczywiście Świat znowu okazał się mały. Luby i Profesora znali się już wcześniej z Japonii (jakby tam mało ludzi było ;).
W związku z powyższym podczas naszego ostatniego pobytu w Japonii oczywiście nie mogło obyć się bez spotkania.
Umówiliśmy się na jakiejś stacji, nie pamiętam na jakiej, bo skupiałam się innym problemie. Mianowicie, z okazji panującego nocami wielkiego zimna, przeziębiłam sobie podwozie, co skutkowało siusianiem… co kilka minut. W sumie już podczas pobytu w Nagano miałam podobny problem, ale później się uspokoiło chwilowo. Natomiast tego dnia była masakra.
Umówiliśmy się na jakiejś stacji, nie pamiętam na jakiej, bo skupiałam się innym problemie. Mianowicie, z okazji panującego nocami wielkiego zimna, przeziębiłam sobie podwozie, co skutkowało siusianiem… co kilka minut. W sumie już podczas pobytu w Nagano miałam podobny problem, ale później się uspokoiło chwilowo. Natomiast tego dnia była masakra.
Piszę o tym, bo przy tej okazji zauważyłam, że Japończycy nie mają, żadnego problemu z mówieniem czy tolerowaniem różnych fizjologicznych spraw – czy to normalnych czy to problematycznych. Po prostu się o tym mówi i jest to normalne. Luby na wstępie poinformował Profesora o moim przeziębieniu i sprawy nie było. Nikt nie czuł się skrępowany, nikt się na mnie nie denerwował, wszyscy byli cierpliwi i ja nie czułam się głupio. W Nagano było podobnie i później przy jeszcze innych okazjach również było ok. Nikt się nie nabija, nie zadaje głupich pytań, nie rozczula, ale czuje się pewną dozę troski i zrozumienia – jakże potrzebne jak człowiek jest chory! Miałabym jeszcze kilka przykładów, ale nie będę się wdawać w szczegóły – nie czas i miejsce. :)
No to tak, z przerwami na siusianie (kocham Japonię za miliony bezpłatnych i czystych toalet!!!) odwiedziliśmy kilka miejsc.
To było tak… pojechaliśmy do Parku Ueno:
źródło / source & źródło / source |
i w planie było Muzeum Narodowe, Muzeum jakieś i restauracja… (tyle wiedziałam na początku). Jednak obok MN jest Ueno Zoo… i jak dziecko zobaczyło zoo, to… spytało: a jest tam panda? Panowie popełnili błąd, bo odpowiedzieli, że owszem, nawet dwie! No to wiadomo, co było dalej…
wejście do Ueno Zoo |
Panda je |
Panda idzie ;) |
Orzeł |
Kondor |
Moje kochane flamingi |
Wielki żółw. |
Po wyjściu z zoo Profesor stwierdził, że trzeba najpierw coś zjeść. Pojechaliśmy taksówką:
Skoro mowa o taksówkach... po pierwsze mają koronkowe wnętrze... wtf? po drugie nie wolno samemu otwierać i zamykać drzwi. Kierowca ma specjalną wajchę przeznaczoną ku temu. Jechaliśmy taksówką dwa razy i miałam wielkie problemy, żeby tych drzwi samemu nie łapać (raz sama zamknęłam i widziałam minę kierowcy..., ale nic nie powiedział, bo wiadomo - gajdzin, a na takiego nic nie poradzisz...).
Na lunch było tofu w różnych postaciach w tradycyjnej restauracji Sasanoyuki z XVII w. - 1691r.
Wyglądało bardzo ładnie…
… a smakowało mniej. Nie przepadam za tofu. :) Restauracja ta jest nadal bardzo tradycyjna – tatami na podłodze, buty przy wejściu, siedzenie na podłodze (dali mi to małe śmieszne krzesełko, które widać w tle. Wyśmiałam ich jednak i wykorzystałam jako podstawka pod torebkę… Ciekawe jak miałam w kiecy siedzieć na czymś takim? Na podłodze było jednak wygodniej chociaż miałam problemy ze wstaniem…).
Kolejnym punktem programu było Narodowe Muzeum.
Wejście (nie wiem, co to za ustrojstwo tam stoi… wygląda jak gadająca serdelka):
O muzeum więcej na oficjalnej stronie, tu: http://www.tnm.jp/?lang=en
A to:
muzealny sklepik, w którym sporo bardzo ładnych i dobrych jakościowo rzeczy – od pocztówek, poprzez naczynia czy materiały piśmiennicze, po torebki – można było nabyć. Minus – ceny. Duuuużo czasu tam siedziałam. :)
Oczywiście poszłam też do toalety..., a ta toaleta mnie oblała wodą, także później łaziłam w mokrym swetrze, a Luby się turlał obok ze śmiechu.
Po wyjściu z muzeum poszliśmy do świątyni Gojo Tenjin w parku Ueno, która jest świątynią shintoistyczną. Charakteryzuje ją ogromna liczba czerwonych / pomarańczowych torii czyli bram grzędowych (już tu o tym pisałam) oraz pilnujące wejścia lisy.
Oczywiście poszłam też do toalety..., a ta toaleta mnie oblała wodą, także później łaziłam w mokrym swetrze, a Luby się turlał obok ze śmiechu.
Po wyjściu z muzeum poszliśmy do świątyni Gojo Tenjin w parku Ueno, która jest świątynią shintoistyczną. Charakteryzuje ją ogromna liczba czerwonych / pomarańczowych torii czyli bram grzędowych (już tu o tym pisałam) oraz pilnujące wejścia lisy.
I mam tu dzwine zdjęcie (w tle widać gnącą się modelkę sukien ślubnych):
Kolejne muzeum. Jest to miejsce, w którym można zobaczyć jak wyglądało życie w wiosce japońskiej, a właściwie na obrzeżach Edo (dawna nazwa Tokio). Bardzo fajne miejsce. Na drugim piętrze za to są przedmioty codziennego użytku i zabawki oraz mała wystawa upamiętniająca Wielkie Trzęsienie Ziemi - Great Kanto Earthquake, które miało miejsce 1.09.1923 r., i w którym zginęło aż 140 osób. Profesor nie omieszkał mnie postraszyć, że kolejne takie przewidywane jest w ciągu najbliższych trzydziestu (!!!) lat, ale nigdy nie wiadomo i może być nawet jutro (!!!!!!). Luby oświecił Profesora, że ja się panicznie boję trzęsień (nie było ani jednego jak tam byłam! YEAH!) i takie żartowanie nie jest mile widziane... no cóż i się boję.
Na pierwszym zdjęciu powóz. Profesor (lekko po siedemdziesiątce) opowiadał, że jak był dzieckiem, to żył w takiej właśnie wiosce i z okazji zapalenia woreczka robaczkowego właśnie taką dwukółką zawieźli go rodzice do szpitala.
A tu udaję, że wtapiam się w otoczenie…
A kojarzycie takie drewniane japonki na wyższych podeszwach? Profesor mówił ,że jako dzieciak latał w takich po podwórku.
źródło / source |
Stamtąd było też widać świątynię bogini Benten, która znajduje się na wysepce:
Bentendo is an octagonal temple hall on an island in Shinobazu Pond at the southern end of the park. The temple is dedicated to Benten, the goddess of good fortune, wealth, music and knowledge. (źródło / source)
Na koniec wstąpiliśmy jeszcze na tradycyjny deser:
źródło |
Anmitsu to japoński deser, którego podstawą są malutkie kostki przeźroczystej galaretki z agaru. Nie zawiera dużo cukru, żadnego tłuszczu, a wszystkie składniki są mocno schłodzone, więc jest idealnym daniem na lato. Podstawowa, tradycyjna wersja to niesłodzone galaretki, polane syropem z brązowego cukru (kuromitsu) z dodatekiem anko – słodkiej pasty z fasolki azuka. Tradycja każe także użyć do dekoracji dwóch lub trzech gyuhi – malutkich, bardzo miękkich i lepkich mochi lub kluseczek dango. Nowszym dodatkiem są orzeźwiające, kwaśne owoce i śmietankowe lody. Czasami podaje się anmitsu z lodami o smaku zielonej herbaty lub same żelki zrobine są z jej dodatkiem i lekko słodzone. (źródło)
W drodze na stację przeszliśmy się handlową ulicą (najstarszą zdaje się, założoną przez Chińczyków):
Google Maps - zaznaczyłam ulicę czerwoną krechą |
Po rozstaniu z profesorem zażądałam porządnego kawałka czekoladowego tortu, a w mieszkaniu usmażyłam sobie sadzone jajka, bo tylko tofu + anmitsu to trochę mało jak na cały dzień…. ;)
c.d.n.
Ha, mam Cię! Wcale w Japonii nie byłaś, przecież wszyscy wiedzą, że uczennice tam wyglądają tak http://www.wallpaperax.com/wp-content/uploads/2013/01/Anime-Schoolgirls.jpg
OdpowiedzUsuńNice try :>
Podziwiam go, że w tych japonkach był w stanie biegać.
Ty to jesteś gupi jednak XD
UsuńA co do japonek to wiesz, praktyka czyni mistrza ;D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPawel i Ola27 sierpnia 2013 11:56
OdpowiedzUsuńNie lubię sushi, nie lubię też ryb i owoców morza, ale de gustibus non disputandum est :)
No nie dyskutuje się. ;P Chociaż w Japonii sushi jest faaaaajne... jeszcze o nim będzie :D
UsuńO kurczę, zaskoczyłaś mnie z tymi taksówkami. :o
OdpowiedzUsuńale koronkami czy drzwiami czy całokształtem? :D taksówki taaa nie są "ogarnialne". ;P
Usuńsliczne pandy :)
OdpowiedzUsuńno smieszne były - 2, on i ona ;)
UsuńNo, właśnie też będąc w Japonii zaskoczyły mnie te obrusowe nagłówki na siedzenia w taksówkach - jechałam tylko raz, ale nie taką z zabarykadowaną szybą. Ta niebieska tacka na zdjęciu to oczywiście na pieniądze, nie?
OdpowiedzUsuńTofu uwielbiam, ale tylko smażone. Właśnie w Japonii głównie spotykałam tylko w takiej rozmiękłej postaci, ech.
Najbardziej widzi mi się to muzeum o przeszłym życiu na obrzeżach Edo. Odwiedziłabym!
Te koronki widziałam już kiedyś w serialach..., ale to było trochę na zasadzie "uwierzę jak zobaczę" i jak wsiadłam to pomyślałam "o losie XD serio". Tacka na kase, tak. ;)
UsuńTo muzeum właśnie też było dla mnie najciekawsze, a narodowe... jak widzisz po notce, średnio ;)
A co do tofu to smakował mi tylko jeden rodzaj z tych podanych, ale nie pamiętam które. A reszta taka.. hmmmm bez smaku. ;)
Japonia -wielkie marzenie moich dziewczyn, które bardzo pragnę spełnić. Bo dobra moje też:) tym bardziej, że i tofu i sushi uwielbiam
OdpowiedzUsuńJa tu jeszcze wrócę i poczytam dokładnie co o jak z tą Japonią. Pozdrawiam
na początku jest trochę technicznych informacji, także zapraszam :) Warto lecieć. Fajny kraj. :) Pozdrawiam :)
Usuń